Autor Wiadomość
SANDRA
PostWysłany: Pon 8:58, 28 Lut 2011    Temat postu:

Współczuję ! I świetnie Was rozumiem...

Młoda jako kilko miesięczny stwór wpakowała się pod lód – głęboko, ja nie umiem pływać... Na szczęście suczka się skupiła na komendach, złapała rzuconą jej grubą smycz i dała się wyciągnąć.

Ale do dziś omijam zbiorniki wodne ... pies traumy nie ma, ale ja tak
D I D
PostWysłany: Pon 3:54, 28 Lut 2011    Temat postu:

Szwagrostwo w ten sposób stracili psa - wpadł pod lód w niewielkiej wydawałoby się gliniance, stawiku. Mimo poświęcenia szwagra - wszedł do wody - psa nie udało się odnaleźć i wyciągnąć.

Dużym zagrożeniem dla pływającego psa mogą być również rośliny wodne - strzałki, grążele, nenufary... Graffi zawracając z patykiem w wodzie zahaczył o takie świństwo. Ściągnąło go dupskiem do dołu tak, że spod wody wystawał tylko nos. Nie chciał puścić aportu, który też się zaplątał. Mocno trzepał łapami pod wodą, wreszcie puścił kij a zanim zrzuciłam plecak i buty, pies sam się wyplątał. Wyglądało to bardzo niebezpiecznie. Teraz nie rzucamy już patyka do wody, gdy rosna w niej jakiekolwiek rośliny...
liski_dwa@tlen.pl
PostWysłany: Wto 18:54, 22 Lut 2011    Temat postu:

Wszyscy wyściskani- dziękuję.
Dobrze, że w niedziele było tylko jakieś -3 do -5 stopni, wczoraj i dzisiaj w Poznaniu zrobiło się bardzo lodowato - 10 na moich mokrych "kurach" wisiałyby sople.
czarna
PostWysłany: Wto 8:56, 22 Lut 2011    Temat postu:

Przygoda faktycznie traumatyczna. Ja miałam podobną z moim Castorem, tyle, ze na początku wiosny. Nie chce mi się już opisywać całego zdarzenia, ale napiszę tylko, że miałam śmierć w oczach (psa i własną), bo w Kanale Piaseczyńskim utopił się już nie jeden pies. Wszystko działo się pod nosem Straży Miejskiej, ale pani, która odebrała telefon, po tym jak wysłuchała mojej prośby o pomoc, bo pies mi się topi w lodowatej wodzie, od niechcenia, zapewne malując paznokcie odpowiedziała: "ale cóż ja mogę pani pomóc?". Efekt był taki, że tkwiąc po szyję w zimnej wodzie wypychałam psa na brzeg. Zadanie o tyle trudne, że Kanałek Piaseczyński jest zbiornikiem sztucznym o betonowym, bardzo stromym brzegu. Nie ma mowy, żeby pies sam wyszedł. W końcu udało się i chyba nawet, o dziwo, nie odchorowałam Wink Ale jak już mi adrenalina zeszła, ryczałam jak bóbr. Wyobrażam sobie zatem, co przeżywaliście. Całe szczęście w Waszym przypadku również szczęśliwie się skończyło i zarówno Twój mąż jak i Szejkuś są cali i zdrowi... Uściski dla nich Smile
liski_dwa@tlen.pl
PostWysłany: Pon 20:13, 21 Lut 2011    Temat postu:

Smile Smile Smile
dziękuję , dziękuję- mieliśmy dużo szczęścia Smile
Yorge
PostWysłany: Pon 19:17, 21 Lut 2011    Temat postu:

Serdecznie współczuję stresu, wiem co przeszliście i nie zazdroszczę Sad
Cieszę się jednak, że wszystko dobrze się skończyło.
Owszem, ja sam przeżyłem dwa razy podobną historię i mój brat również.
Mi blisko 20 lat temu sunia goniąc za zającem po polach wpadła do wielkiego rowu melioracyjnego, woda w nim była wprawdzie zamarznięta, ale lód nie był zbyt gruby i sunia wpadła do wody. Na szczęście woda nie była głęboka i zanim dobiegłem (była przede mną ok. 400 m), nie wiedząc co się z nią stało, stała biedulka w wodzie od klatki piersiowej w dół, na szczęście przód utrzymała powyżej lodu. Innym razem byłem z tą samą sunią , jej siostrą i właścicielem jej siostry na przełomie marca i kwietnia nad jeziorem. Moja psina uwielbiała wodę, a ponieważ słońce już przygrzewało i woda była dość ciepła jak na tę porę roku - bardzo chętnie pływała i skakała z pomostu po aport. Niestety jej siostrzyczka pływać nie umiała, ale mimo wszystko wpakowała się za siostrą do wody na końcu pomostu. W pierwszym momencie był śmiech, bo płynęła jak parostatek kołowy, ale po kilku minutach zaczęła słabnąć i coraz dalej odsuwać się od pomostu, zamiast płynąć do brzegu. Ponieważ jej właściciel, osiołek, nie wiedział co robić, wskoczyłem do wody i wyciągnąłem zmęczoną biedaczkę na brzeg.
Natomiast sytuację bardzo podobną do Twojej przeżył mój brat prawie 30 lat temu. Był z psiakiem nad Wisłą i rzucał aport, który za którymś razem poleciał za daleko i wpadł na kruchy lód. Sunia oczywiście popędziła za nim i ... zniknęła pd lodem. Brat był w szoku, już zbierał się, żeby postarać się ją wyciągnąć, kiedy kilka metrów dalej lód trzasnął i spod niego wynurzyła się nasza sunia Zanim brat do niej dobiegł, sama zdołała się wygramolić na brzeg, radości nie było końca ...
To było jednak niespotykane szczęście, gdyby lód był grubszy, pewnie już nigdy więcej byśmy nie ujrzeli naszej suni ...
Od tamtej chwili trzymam się zimą z dala od takich potencjalnie niebezpiecznych miejsc :-/
Teraz trzymam kciuki, żeby mąż i psiak się nie pochorowali.
liski_dwa@tlen.pl
PostWysłany: Pon 18:29, 21 Lut 2011    Temat postu:

Bardzo dziękuję za miłe słowa: Jesteśmy zdrowi i szczęśliwi. A jak szczęśliwy jest Szejkuś widać na jego profilu( wkleiłam zdjęcie z dzisiaj).
Pozdrawiam Smile
Monika:)
PostWysłany: Pon 10:15, 21 Lut 2011    Temat postu:

wspolczuje Wam ( pomimo ze historia zakonczona szczesliwie). ale ile przezyc ile strachu i nerwow Crying or Very sad dobrze ze opisalas to zdarzenie dla mnie bedzie to zawsze przestroga.
rowniez zdrowka zycze Wink i oby Szejk nie mial traumy
konrad
PostWysłany: Pon 9:38, 21 Lut 2011    Temat postu:

Dobrze, że się tak skończyło bo naprawdę zazwyczaj decydują chwile o tragedii. Wszystkiego dobrego i zdrówka dla męża Smile Pozdrawiam
aniamniam
PostWysłany: Pon 9:23, 21 Lut 2011    Temat postu:

Masakra!!! Dobrze że nikomu nic się nie stało! Ja również boję się lodu na zamarzniętych zbiornikach, nawet jeśli wiem, że woda sięga mi do kolan.
jovi
PostWysłany: Pon 9:20, 21 Lut 2011    Temat postu:

To faktycznie było poważnie ! Dobrze, że mężowi nic się przy tym nie stało bo było niebezpiecznie .
Bardzo dobra opowieść ku przestrodze !
KaDzA
PostWysłany: Pon 8:57, 21 Lut 2011    Temat postu:

Jaaaa ale historia ja to bym sie trzęsła jeszcze ze dwa dni hehe. Nie miałam nigdy takiej historii i nie chciałabym. A Twój mąż jest bohaterem Smile
liski_dwa@tlen.pl
PostWysłany: Pon 8:46, 21 Lut 2011    Temat postu: topiący się pies

Opowiem Wam o wczorajszym moim koszmarze.
Zaczęło się niewinnie, zabawa w patyczki na spacerze w pobliżu stawu.
Uprzedziłam męża nie rzucaj w stronę stawu( ja robiłam zdjęcia , dwa wkleiłam w Szejka profil- żeby pokazać Wam ten teren), bo Szejk pobiegnie na wodę.
Mąż jak to mąż swoje mądrości ma( a ja podobno , przewiduję albo inaczej: zawsze coś wykraczę).
No i stało się kij jakoś poleciał na staw( jest w dole , my staliśmy na górze- na zdjęciach widać dokładnie ten teren), kij jeszcze się na nim ślizgał dalej.
Szejk pobiegł ( nawet nie zdążyliśmy krzyknąć: WRÓĆ, NIE!!). Stało się!!
Szejk też pojechał na brzuchu i lód się załamał( zawsze bałam się zamarzniętej wody- nigdy nie wchodziłam na nią i nie pozwalałam córkom), pies wpadł do wody. Szok Shocked moje krzyki, pies szaleje , widać że nie wyjdzie , nie miał gruntu, miotał się jak oszalały. Zaczęłam wchodzić na lód ,ale słyszę trzeszczy, cofnęłam się , nie umiem pływać. Mąż mnie cofnął, zaczął czołgać się w stronę Szejka- ja szalałam , już widziałam utopionego psa. Mieliśmy szczęście , że to woda stojąca- staw, żadnych wirów, prądu, nie wciągnie psa pod lód.
Szejk nie chciał chwycić żadnego kija, miotał się , był wystraszony( już zdjęć nie robiłam), no i mój mąż wpadł do wody( lód się załamał pod Nim - okazało się , że tam jakaś pompa była i w tym miejscu lód był cienki).
No myślałam ,że oszaleje!!
Ale mój mąż URATOWAŁ SZEJKA !! Podniósł go i wysunął w moja stronę na lód, odciągnęłam Go za obrożę.

( Potem analizowaliśmy tę sytuację - mój mąż musiał tam wpaść , Szejk sam by nie wyszedł, a tylko będąc w wodzie mój bohater mógł go wyciągnąć).

Ale teraz trzeba ratować męża, na szczęście miał grunt, stał po szyje w wodzie na jakimś miękkim podłożu( dlatego udało Mu się podnieść
Szejka). Przebiegał jakiś facet zawołaliśmy o pomoc, szukałam na brzegu odpowiedniego kija- ten za cienki, ten za krótki, a Mój facet marznie , nie może sam wyjść , ręce się ślizgają( próbował sobie łamać lód przed sobą,ale okazało się, że był twardy nie dał rady łamać , więc stał i czekał.
Facet gdzieś pobiegł, ja szukałam na brzegu kija, pies biegał jak oszalały( myślę zaraz znowu wpadnie do wody Sad ), w końcu JEST !! Jest KIJ - znalazłam, podaję na klęczkach kija , facet przybiegł z sankami.
Wyciągnęliśmy męża z wody , było mu ciężko , iła na sobie dużo ciuchów , które nasiąknęły wodą i ten polar? ważył chyba 20 kilo?
Podziękowaliśmy w locie facetowi i szybko do samochodu , ledwo pod górę mógł wejść mój mąż.
NIGDY WIĘCEJ !!
Szejk schnął jakieś pół dnia ( nie wygląda na takiego, który miałby jakąś traumę z tego powodu), mąż
wypił trzy drinki, ja trzęsłam się jeszcze parę godzin( a my z pewnością zapamiętamy tę historię).
Przydarzył Wam się kiedyś taki koszmar- Topiącego psa ?????

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group